Cześć kochani!
Pamiętacie moją recenzję książki Początek Wszystkiego - Robyn Schneider? Jeśli nie, zapraszam was TUTAJ. A dzisiaj opowiem wam trochę o moim początku wszystkiego. Będzie to osobiste i w sumie nie dzieliłam się tym z nikim poza znajomymi w prawdziwym świecie. Więc, tak będziecie pierwsi którzy to przeczytają. Długo myślałam, czy to aby się nadaje, ale nie mam innego pomysłu, a to jest idealnym początkiem.
W szkole od najmłodszych lat nie byłam popularna. Miałam grupkę przyjaciół, a reszta mnie po prostu lubiła. Nigdy nie odczuwałam, że jestem inna, czy gorsza. Jasne zdarzały się spory, czy kłótnie z dziewczynami z klasy, ale bardziej były to kłótnie grupkowe. Wiecie, coś jak "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Byłam normalną dziewczynką, mającą za jedyne problemy w życiu dużo nauki.
Pewnego dnia, będąc, już w gimnazjum poznałam pewną dziewczynę. Była spokojna, miła i praktycznie była taka jak ja. Od razu złapałyśmy dobry kontakt, a nasza przyjaźń się rozwijała. Problem polegał na tym, że była to znajomość internetowa. Zawsze się takowych obawiałam, ale tutaj nie było czego. Rozmawiałyśmy przez Skype, telefon. Byłam na każde jej zawołanie. Nie mogła w nocy spać - dzwoniła do mnie, miała problemy w szkole, domu - dzwoniła do mnie. Oczywiście miałam to w obie strony.
Kilka lat później, przyjechała do mnie na wakacje. Był to tydzień spędzony razem, na wycieczkach, zwiedzaniu i dobrej zabawie. Byłyśmy praktycznie nierozłączne. Ale jak wszystko i to kiedyś musiało się skończyć. Będąc w ostatniej klasie Technikum, tuż po studniówce spotkałam się z chłopakiem. Nadmienię wam tylko, że przez całe 6 lat praktycznie nie wychodziłam z domu, byłam odludkiem. Jasne miałam znajomych i książki, ale moje wypady towarzyskie i tak ograniczały się do telefonu, na którym cały czas pisałam z nią. Takie uwiązanie i wiem, że sama ją tak nauczyłam, bo trzeba było być stanowczą, pwiedziec "słuchaj teraz nie mogę" i mieć gdzieś jej obrażanie się. Ale ja byłam osobą, która chciała być lubiana, chciała nie mieć problemów. No więc miałam za swoje.
Spotykałam się w owym kolesiem (bo innego określenia na takiego bezmózga nie ma) kilka tygodni. Nie było to nic poważnego, a jemu chodziło tylko o jedno, więc trzeba było skończyć te dziwną znajomość. Moja "przyjaciółka" stwierdziła, że jestem nieodpowiedzialna, bo nie znam tego kolesia, że może być zabójcą, mordercą, gwałcicielem i że przez niego nie będę mieć dla niej czasu. I tak oto obraziła się, na mnie wypowiadając mi jawną wojnę. Nie było to przyjemne "rozstanie". Nasyłała na mnie swoich znajomych, wmawiała mi rzeczy, których nie zrobiłam na przykład: umyślała sobie, że rozdaje, jej numer mówiąc, że to "dziwka z burdelu" i że poda mnie do sądu. Byłam kłębkiem nerwów. Tata cały czas zapewniał mnie, że nic mi nie zrobi bez dowodów, a jedynie ojciec "przyjaciółki" może dostać w pysk, za oszczerstwa. Nawet pokusiła się o pisanie do mojej przyjaciółki z reala - Nati - na mnie, by ta odwróciła się ode mnie. Ale nie udało jej się.
I tak nudząc się i będąc, w wojnie z byłą przyjaciółką przez przypadek wyszło, że Nati zna się z mężczyzną, który do mnie napisał. Spotkaliśmy się pierwszy raz. Poszliśmy na spacer, pogadaliśmy, a łączyło nas naprawdę wiele. I tak od spotkania do spotkania, byliśmy sobie coraz bliżsi. Nasza relacja dojrzewała, aż w końcu przerodziła się w związek, który trwa do dzisiaj. Za 11 dni odbędzie się nasz Ślub, a kilka dni później chrzciny, już 5-miesięcznego dziecka.
Jak widzicie, każdy początek musi mieć trudne zakończenie, ale grunt to szukać tego, co jest dla nas najlepsze. Ja w swoim początku odnalazłam wszystko, co jest mi niezbędne do życia. Miłość, bezpieczeństwo i bezgraniczne zaufanie. Kocham mój początek wszystkiego, bo teraz wszystko jest możliwe.
Pamiętacie moją recenzję książki Początek Wszystkiego - Robyn Schneider? Jeśli nie, zapraszam was TUTAJ. A dzisiaj opowiem wam trochę o moim początku wszystkiego. Będzie to osobiste i w sumie nie dzieliłam się tym z nikim poza znajomymi w prawdziwym świecie. Więc, tak będziecie pierwsi którzy to przeczytają. Długo myślałam, czy to aby się nadaje, ale nie mam innego pomysłu, a to jest idealnym początkiem.
W szkole od najmłodszych lat nie byłam popularna. Miałam grupkę przyjaciół, a reszta mnie po prostu lubiła. Nigdy nie odczuwałam, że jestem inna, czy gorsza. Jasne zdarzały się spory, czy kłótnie z dziewczynami z klasy, ale bardziej były to kłótnie grupkowe. Wiecie, coś jak "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Byłam normalną dziewczynką, mającą za jedyne problemy w życiu dużo nauki.
Pewnego dnia, będąc, już w gimnazjum poznałam pewną dziewczynę. Była spokojna, miła i praktycznie była taka jak ja. Od razu złapałyśmy dobry kontakt, a nasza przyjaźń się rozwijała. Problem polegał na tym, że była to znajomość internetowa. Zawsze się takowych obawiałam, ale tutaj nie było czego. Rozmawiałyśmy przez Skype, telefon. Byłam na każde jej zawołanie. Nie mogła w nocy spać - dzwoniła do mnie, miała problemy w szkole, domu - dzwoniła do mnie. Oczywiście miałam to w obie strony.
Kilka lat później, przyjechała do mnie na wakacje. Był to tydzień spędzony razem, na wycieczkach, zwiedzaniu i dobrej zabawie. Byłyśmy praktycznie nierozłączne. Ale jak wszystko i to kiedyś musiało się skończyć. Będąc w ostatniej klasie Technikum, tuż po studniówce spotkałam się z chłopakiem. Nadmienię wam tylko, że przez całe 6 lat praktycznie nie wychodziłam z domu, byłam odludkiem. Jasne miałam znajomych i książki, ale moje wypady towarzyskie i tak ograniczały się do telefonu, na którym cały czas pisałam z nią. Takie uwiązanie i wiem, że sama ją tak nauczyłam, bo trzeba było być stanowczą, pwiedziec "słuchaj teraz nie mogę" i mieć gdzieś jej obrażanie się. Ale ja byłam osobą, która chciała być lubiana, chciała nie mieć problemów. No więc miałam za swoje.
Spotykałam się w owym kolesiem (bo innego określenia na takiego bezmózga nie ma) kilka tygodni. Nie było to nic poważnego, a jemu chodziło tylko o jedno, więc trzeba było skończyć te dziwną znajomość. Moja "przyjaciółka" stwierdziła, że jestem nieodpowiedzialna, bo nie znam tego kolesia, że może być zabójcą, mordercą, gwałcicielem i że przez niego nie będę mieć dla niej czasu. I tak oto obraziła się, na mnie wypowiadając mi jawną wojnę. Nie było to przyjemne "rozstanie". Nasyłała na mnie swoich znajomych, wmawiała mi rzeczy, których nie zrobiłam na przykład: umyślała sobie, że rozdaje, jej numer mówiąc, że to "dziwka z burdelu" i że poda mnie do sądu. Byłam kłębkiem nerwów. Tata cały czas zapewniał mnie, że nic mi nie zrobi bez dowodów, a jedynie ojciec "przyjaciółki" może dostać w pysk, za oszczerstwa. Nawet pokusiła się o pisanie do mojej przyjaciółki z reala - Nati - na mnie, by ta odwróciła się ode mnie. Ale nie udało jej się.
I tak nudząc się i będąc, w wojnie z byłą przyjaciółką przez przypadek wyszło, że Nati zna się z mężczyzną, który do mnie napisał. Spotkaliśmy się pierwszy raz. Poszliśmy na spacer, pogadaliśmy, a łączyło nas naprawdę wiele. I tak od spotkania do spotkania, byliśmy sobie coraz bliżsi. Nasza relacja dojrzewała, aż w końcu przerodziła się w związek, który trwa do dzisiaj. Za 11 dni odbędzie się nasz Ślub, a kilka dni później chrzciny, już 5-miesięcznego dziecka.
Jak widzicie, każdy początek musi mieć trudne zakończenie, ale grunt to szukać tego, co jest dla nas najlepsze. Ja w swoim początku odnalazłam wszystko, co jest mi niezbędne do życia. Miłość, bezpieczeństwo i bezgraniczne zaufanie. Kocham mój początek wszystkiego, bo teraz wszystko jest możliwe.